– Ktoś mnie ostatnio zapytał o to, jak dobrze ogarnąć parafialną gazetę. – Kilka dni temu na swoim facebookowym profilu napisała Marta Łysek, pisarka, blogerka i redaktor. W odpowiedzi na to pytanie postanowiła podzielić się swoim doświadczeniem w tej materii. Za zgodą autorki, publikujemy cały tekst wpisu, który w oryginale (wraz z toczącą się pod nim dyskusją) można przeczytać tutaj.
1. Tytuł gazety jest ważny, ale nie najważniejszy.
Urok gazet parafialnych polega na tym, że nie czyta się ich dla tytułu, więc tak naprawdę nie robi dużej różnicy, natomiast fajnie by jednak było, żeby nie trącił myszką i amatorszczyzną. Parafii jest w Polsce dziesięć tysięcy z okładem, ale ze sobą w kategorii „gazeta” aż tak bardzo nie konkurują, więc z jednej strony jest luzik i takie tytuły jak „W naszej parafii”, „Królowa” „W cieniu bazyliki” czy „Zaczyn” spokojnie przejdą, ale z drugiej strony mocno napuszone tytuły dla maleńkich gazetek, jak „Kalwaryjskie dzwony”, „Gaude Mater”, „Matka Kościoła”, „Oto Matka Twoja” czy „Sursum corda” drukowane bardziej jak informatory w formacie A5 powodują pewien zgrzyt. Natomiast z dwojga złego, jak ekipa nie umie w nejming, lepiej zrobić parafialny konkurs na tytuł, nawet jak jakiś już jest, niż odkładać numer pierwszy /kolejny z miesiąca na miesiąc.
W kwestiach rejestrowania tytułu – w sieci jest duuużo poradników na ten temat, dodam tylko, że jest to proste i w zasięgu w zasadzie każdego człowieka z dowodem osobistym.
2. Niech naczelnym jest świecki.
W bardzo wielu parafiach istnieje taka praktyka, że gazeta jest obowiązkiem wikariusza, który to wikariusz umie w to albo nie i ma masę innych obowiązków oraz jest tu tylko na jakiś czas, więc redakcja pracuje nierówno i ze zmiennym szczęściem. W innych jest z kolei taka, że gazetą rządzi proboszcz i koniec. Oba rozwiązania są słabe. Najlepszym wyjściem, w mojej opinii oczywiście, jest znalezienie osoby świeckiej do roli naczelnego nie na dożywocie, i to takiej, która ma talent managerski i wizję działania redakcji (przypominam, że naczelny nie musi umieć pisać, choć fajnie jest, jak zamieszcza na początku numeru słowo od siebie i coś sympatycznego skrobnąć potrafi).
Za to ksiądz dowolny (czytaj: proboszcz, rezydent, wikary) niech zostanie asystentem, właścicielem, ostatnią instancją, i niech sobie pisze, jeśli chce, umie i lubi.
Czemu nie naczelnym? Bo to masa roboty, a księża nie mają dodatkowych godzin dorzuconych do doby. A przynajmniej wczoraj, jak sprawdzałam, jeszcze nie mieli. I często nie mają też kompetencji, za to mają ambicję, co jest wybitnie złym połączeniem. A nawet jak mają do tego dryg, są wciąż niezastąpieni w innych miejscach i tam bardziej potrzebni. Więc: dyskretna, wspierająca obecność, motywująca i zachęcająca do działania, ale nie zajeżdżanie się i robienie wszystkiego ani nie pakiet „parafia full kontrol hd”.
3. Niech spotkania redakcji będą regularne i na żywo.
To jest błąd, który się czasem w parafialnych redakcjach popełnia – naczelny zna wszystkich autorów, oni wysyłają mu mailem teksty, sami się nawzajem nie kojarzą i jak już raz w roku wjeżdża ta redakcyjna wigillia, jest tak jakoś niezręcznie. Żeby wszystko szło w dobrym kierunku, redakcja musi się znać, spotykać i najlepiej lubić, choć w szerszym gronie animozje będą zawsze i nie ma co udawać, że nie.
4. Tajnemu kółku wzajemnej adoracji mówimy stanowcze nie.
A jak się już nasza redakcja regularnie spotyka, to niech będzie otwarta na nowych chętnych. Niech info o tym, kiedy i gdzie, nie jest sekretem wtajemniczonych. Albo niech raz na kwartał odbywa się otwarte spotkanie dla potencjalnie zainteresowanych dołączeniem do ekipy.
5. Obciachowej szacie graficznej już podziękujemy.
Zawijasowe czcionki rodem z podrzędnych menu, styl #comicsans, gazetka robiona w open office to nie jest taka jakość Kościoła, jaką chcielibyśmy pokazywać światu, więc skoro internet daje potężne możliwości, skorzystajmy z nich choćby w postaci darmowego szablonu w Canvie, który to szablon zgrabnie sporządził dla potrzebujących wykwalifikowany i zdolny grafik.
Jeśli w parafii jest chętny fachowiec od opracowania wizualnego formatu gazety, gorąco polecam się nim zainteresować. Bez nacisków i presji, z sympatycznym pytaniem. A jeśli celem gazetki nie jest wyłącznie przynoszenie parafii dodatkowych funduszy, to bez dwóch zdań wrzucałabym każdy numer w pdf w parafialne internety.
6. Kościelny język i patetyczne slogany do kosza.
O stylu tekstów parafialnych gazetek można by napisać małą, a może nawet niemałą monografię, kiedyś się do tego przymierzałam i kto wie, co z tego w końcu powstanie, ale jedną rzecz trzeba sobie jasno i twardo powiedzieć: autorów parafialnych tekstów należy jak najszybciej oduczyć w pisaniu nawyku kroczenia, spożywania i pochylania się. W realu niech pochylają się do woli, nikt im nie zabroni, ale napuszony styl złej ambony w tekstach ludzi świeckich próbujących spełnić niepotwierdzone oczekiwania publiczności parafialnej jest straszny i nadaje się tylko do cytowania na stand-upach. Także tego, uprzejmie polecam zbadać temat i skorygować zapędy patetyczno-pompatyczne, jeśli takowe występują. Bo nie muszą. Lecz mogą, niestety i ach.
W tym duchu należy też traktować parafialnych poetów i raczej unikać publikowania nadętych poematów pełnych wzniosłych a odklejonych od rzeczywistości porównań produkowanych z okazji kapłańskich imienin. Oraz podobnych perełek. Choć tu zdania są podzielone, bo jednak śmiech to przecież zdrowie.
7. Hasła, dane logowania i dostępy zapakowane do parafialnego sejfu.
Czerwona redakcyjna teczka czy jak ją sobie nazwiemy, to jest KONIECZNOŚĆ, jeśli chcemy zapewnić ciągłość gazety. Czyli: wszystkie kluczowe dokumenty, hasła, strony logowania, kontakty do autorów oraz dostęp do cyfrowego archiwum tekstów (broń święty Michale przed tym prostym i strasznym rozwiązaniem, jakim jest trzymanie tekstów na osobistym mailu naczelnego!!!) muszą być spisane i dostępne w razie W. Czyli na przykład w razie śmierci szefa redakcji. Bo jak umrze nikogo nie wtajemniczywszy, jest potem straszna lipa. True story, na marginesie.
8. Raz na pół roku pytajcie czytelników o zdanie.
Niech powiedzą, co fajne, a co słabe, co by chcieli czytać, a czego już nie chcą. Przyjmijcie uwagi z pokorą, zastosujcie te najrozsądniejsze (albo najbardziej szalone, hej!) Zawsze też w ramach feedbacku można skroić anonimową ankietę w formularzu wujka G. Parafialne gazety są w cudny sposób wyjęte z czasu i trendów i grozi im skamienienie w tym całym ślicznym bursztynie utartych schematów – a wtedy interesują się nimi tylko miłośnicy staroci. A nie o to tutaj chodzi, c’nie?